Prasówka emerytalna
Rafał Woś w TP
opublikował artykuł o emeryturze obywatelskiej – że temat podejmowany jest
przez różne środowiska polityczne, że jeszcze nie, ale może za jakiś czas, bo
widać, że jest potrzeba takiego rozwiązania, bo większość z nas doskonale
zdaje sobie sprawę, że funkcjonując na polskim „uśmieciowionym” rynku pracy
wypracowanie oficjalnej emerytury bywa zazwyczaj po prostu niemożliwe.
Bezpieczne, stałe, ozusowane w zgodzie z literą i duchem prawa zatrudnienie
jest wszak w III RP jak Yeti. Podobno istnieje. Ale tych, co je widzieli,
niełatwo spotkać. Pada kwota – 1600 (postulat Lewicy). Oczywiście
żal mi tych, którzy pracy etatowej szukają jak legendarnego Yeti (jak piękna ta
legenda! Już Tomek na tropach Yeti…),
ale pragnę zauważyć, że ja pracowałam 35 lat – owszem, nie w korporacji, ale na
solidnym, państwowym, pełnym i ozusowionym etacie (sektor kultury). I mam
naliczone świadczenie w wysokości 2038 zł, czyli 1690 na rękę, 90 złotych
więcej niż miałaby wynosić emerytura obywatelska. To nie jest halo i o tym się
nie mówi.
Dziś ukazał się
kolejny artykuł RW, tym razem o trudzie dotrwania do emerytury:
Teoretycznie tym
pracownikom, którym do osiągnięcia wieku emerytalnego pozostało mniej niż
cztery lata, przysługuje w Polsce ochrona. Ten okres ma ratować ludzi w okolicach
sześćdziesiątki (zwłaszcza tych, których ścieżka kariery nie zaprowadziła na
niezależne stanowiska kierownicze) przed wpadnięciem w czarną dziurę. Prawo ma
ich zabezpieczać przed losem zbyt młodych na emeryturę, a za starych na
znalezienie innego sensownego oskładkowanego zatrudnienia. Niestety z tą
ochroną bywa jak z większością pracowniczych „przywilejów” w Polsce. Niby są, a
jakoby ich nie było.
Prawda. I dalej
o tym, jak pomysłowi mogą być pracodawcy i jakie ciała odpornościowe wytwarzają
„chronieni” pracownicy. To kolejny temat w wielowątkowej powieści Trudna droga do emerytury. Mnie to nie spotkało
w postaci rażącej – jestem osobą dobrze dającą sobie radę z tzw. nowymi
technologiami, działaczką związkową doskonale obeznaną z prawem pracy,
otrzaskaną w sądzie i do tego osobą niezbyt płochliwą. Nie bagatelną, a może
wręcz decydującą rolę odegrał fakt posiadania prawdziwych koleżanek, które umiały
nie raz ostro wystąpić w mojej obronie, tak jak ja robiłam to wcześniej. Takie
relacje w pracy to skarb. Powiedzmy jednak szczerze, choć jednak eufemistycznie
– gdyby atmosfera w pracy była inna, to spokojnie mogłabym jeszcze pracować.
Dobrze, że się
ten temat porusza.
linki do przytaczanych tekstów:
Komentarze
Prześlij komentarz