Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2021

Projekt - mieszkanie, cd.

Wczoraj spotkanie u pani architekt. Ona jest bardzo miła, na wszystko mówi „dobrze”, „oczywiście”, ale prochu nie wymyśli. Może tak właśnie powinno być – od wymyślania jestem ja, a ona niech powie, czy to jest do zrealizowania. Wcześniej bałam się, że architekt będzie narzucał rozwiązania i swój gust, a teraz mam niedosyt inicjatywy… jednak czasem chciałoby się jakiegoś nowego pomysłu, zobaczyć błysk. Głównie rozważaliśmy projekty łazienki i kuchni, które jakiś czas temu nadesłała. Owszem, zaproponowała ładne kafelki do łazienki…, ma myśleć, jak rozplanować tzw. salon – dobrego ustawienia chyba nie ma. W gotowym mieszkaniu można jeździć z meblami i próbować różne ustawienia, ale trzeba wybrać miejsce na telewizor (gniazdo); to pewien paradoks, że ja, która właściwie w ogóle nie oglądam telewizji, może jedynie w czasie świąt, kiedy uprawiamy tzw. rodzinno-stadne oglądanie z komentarzami, jestem postawiona w sytuacji, kiedy telewizor determinuje wszystko inne. Kuchnia (aneks, sporo powię

Dzień po

szczepieniu. Samopoczucie najzupełniej normalne, wieczorem i w nocy pobolewała ręka, teraz jeszcze lekko ją czuję (rano ćwiczeń nie mogłam wykonać 😕), poza tym spoko. Samo szczepienie przebiegło bardzo sprawnie. Miałam wyznaczoną godzinę 11, chciałam być jakieś piętnaście minut wcześniej, i pewnie byłam. Zapamiętałam za to dokładnie godzinę na wyświetlaczu w samochodzie, jak wsiadałam po szczepieniu - była 10.56... M. ledwie zdążył zapłacić za parking, a miał ze sobą nawet laptopa na wypadek, gdyby przyszło czekać nie wiadomo jak długo. W jego przypadku (szczepił się w lutym, w puli nauczycielskiej) trwało to około czterdziestu minut. Druga dawka 30 maja, czyli od około połowy czerwca hulaj dusza (i ciało), piekła nie ma! A tak poważnie, to mam nadzieję, że uda nam się z M., moją przyjaciółką, w czerwcu pojechać na Hel. To od wielu lata nasza tradycja, tydzień na Helu (w Helu) - morze, spacery, gadanie, lektury. Nie byłyśmy dwa lata, w 2019 ja odchodziłam na emeryturę, więc grafik wak

Spacerowicz

Obraz
Zdarzyło się już jakiś czas temu, pod koniec marca. Było słonecznie, ale chłodno – piękna pogoda na spacer malowniczym szlakiem czerwonym ze Stogów do Górek Zachodnich. Było pustawo – to, oprócz uroków przyrody i atrakcji czerwonego Szlaku Fortyfikacji Nadmorskich, wielka zaleta tej trasy. Nawet w weekendowe dni nie ma tam tłumów, przy słonecznej pogodzie większość skupia się na plaży, a leśna droga zaprasza pozostałych – a co dopiero w dzień powszedni wczesnym popołudniem. Maszerowałyśmy z B. gadając, śmiejąc się, opowiadając sobie co nowego, a co starego, aż tu nagle – nie chciałam wierzyć własnym oczom – zaprezentował nam się uroczy łoszak! W ogóle się nas nie obawiał, szczerze mówiąc w zasadzie nie zwrócił na nas uwagi.   Mama pożywiała się trochę głębiej w lesie. Jednym z nielicznych, jeśli nie jedynym, współspacerowiczem, który migał nam od czasu do czasu, był pan w czerwonej kurtce. Udało mi się uchwycić, jak mijają się wzajemnie z łoszakiem, i tylko jeden z nich wydaje się być

Może i nawet śmieszne

W najnowszym TP dodatek poświęcony Różewiczowi. W artykule podejmującym wątek obecności poety w teatralnej rzeczywistości Wrocławia     [Wojciech Browarny, Księżyc i wyspa ] taki passus: „Teatr Laboratorium - zdaniem Różewicza - pożerał i unieważniał tekst literacki. Chociaż jego współpraca z Jerzym Grotowskim nie wyszła, homiletycznie połączył ich prymas Stefan Wyszyński, który w kazaniu na Skałce w 1976 r. Apocalypsis con figuris oraz Białe małżeństwo nazwał obrzydliwością i świństwem.” Ot, ku pamięci.    

Stomatologia stosowana

Taka sytuacja w sobotę – już wykąpana, nasmarowana, uładzona, z miłą perspektywą niedzieli z wyczekiwanym spotkaniem towarzyskim w programie, przystępuję do mycia zębów: szczoteczka, płukanie, nić… i nagle, wraz z nicią wyjmuję ząb!!! Myślałam, że zemdleję, zaczęły mi się trząść ręce, a właściwie trzęsłam się cała. Coś takiego mi się kiedyś śniło, ale to nie był sen. Popatrzyłam na to, co wyszło i stwierdziłam, że to raczej tylko korona, bo skoro nic mnie nie boli, ale nie uspokoiło mnie to. Okropna noc, w niedzielę przed wyjściem zacisnęłam – nomen omen – zęby i postanowiłam o tym nie myśleć, ale powiedziałam M. On uznał, że nie powinnam się przejmować. Zaraz rano zadzwoniłam do stomatologa, przyjął mnie ok. 14 i jak zobaczył corpus delicti to powiedział, że to implant! Owszem, mam dwa implanty, ale myślałam, że z nimi nic się już nie może stać, a tu taki klops. Bardzo się zmartwiłam, okazało się jednak, że niepotrzebnie. Pan doktor powiedział, że to się zdarza, szybko umocował i po k

Kulinarnie

Nie będzie żadnego przepisu. Jestem, mówiąc szczere, taka sobie w kuchni, tak na 3+, i wystarczy. Miałam w swoim życiu etap, kiedy eksperymentowałam szukałam, sprawdzałam, pichciłam – raczej mi przeszło, choć nadal jestem ciekawa nowych smaków i chętnie czasem sięgam po nowy przepis (zwłaszcza że ogóle zasady mi się też zmieniły). Jedne rzeczy mi wychodzą koncertowo, inne co najwyżej tak sobie, czasem improwizuję z różnym skutkiem. Moim kompleksem są np. bakłażany, które uwielbiam, ale do których nie mam ręki. Jedyne, jakie mi wychodzą, to, jak je nazywam, „po gruzińsku”. Nie, nie są to przepyszne roladki z masą orzechową i ziarnkami granatu, tylko tak jak je przyrządzała moja koleżanka, która jakiś czas mieszkała w Tbilisi, a którą, wraz z inną jeszcze koleżanką, kiedyś odwiedziłyśmy. Otóż są to bakłażany pokrojone w kostkę mniej więcej 1-1,5 x 1-1,5 x 1-1,5 cm, wrzucone na gorącą oliwę (musi być najlepsza), najpierw smażone na wysokim ogniu (trzeba mieszać), potem jakiś czas (to znac

Spacerowo (w kontekście dystansu)

Lubię chodzić. To jedna z dwóch – obok pływania – aktywności fizycznych, jakie mi odpowiadają (mogłyby by jeszcze narty biegówki, ale przy zanikających zimach nie ma sensu trzymanie dużego sprzętu jak narty po to, żeby przypiąć je może dwa, trzy razy w roku). Nie biegam, nie roweruję, nie rolkuję, kocham chodzenie, spacer, włóczenie się. Autorka bloga, na który zaglądam, a która dużo chodzi, zamieściła liczbę kilometrów pokonanych w marcu, zmierzoną za pomocą jakiejś aplikacji. To mnie natchnęło do zrobienia analogicznego zestawienia. Nie mam żadnej specjalnej aplikacji, tylko zwykły licznik iPhonowy, pewnie nie jest nadzwyczaj dokładny, ale pojęcie o wyobrażeniu przecież daje 😊 I tak: w styczniu wydreptałam 301 km, w lutym – 195 km, w marcu – 212 km. Szczerze mówiąc, zdziwiłam się, że aż tyle (od początku roku 718!), bo, nawet jeśli nie są to olimpijskie osiągi, to uważam, że jak na panią 60+ to całkiem nieźle! Zliczanie dystansu jest bardzo motywacyjne, dziś też ruszam, może nawet

Poświątecznie

Z głowy – do Bożego Narodzenia! Nie to, żebym miała na co narzekać. Wszystko się udało, było spokojnie, miło, trochę wesoło, trochę filmowo (w końcu obejrzany Koneser , dobry film! oraz Tully , która trafiła się na TVPK), i oczywiście jedzeniowo. Jeśli chodzi o to ostatnie – już dawno ograniczyliśmy wszystkie nasze święta w tym względzie do jednego posiłku. Wielkanocnie zasiadamy do stołu o 14, potem jest kawa/herbata/ciasta/słodycze już do końca dnia, bożonarodzeniowo zaczynamy o 15 (poza Wigilią rzecz jasna, która startuje około 20). Wszystko (śniadanie, obiad, podkurek, kolacja…) w jednym. W ten sposób pierwsze pół dnia jest "wolne", każdy robi co chce. Oprócz mnie, bo jako główna aranżerka i scenografka imprezki muszę ją jednak przygotować, podać. Ale i ja mam rano czas na poczytanie, czasem napisanie kilku zdań i przede wszystkim na spacer, choćby jakie pięć kilometrów. W niedzielę dodatkowo wybraliśmy się razem po kawie na pobliski cmentarz, gdzie zachowało się spor

Świątecznie

Obraz
Święta dzieciństwa nie są moim najlepszym wspomnieniem - pamiętam przede wszystkim zabieganie mamy, która niczego nie ogarniała, jej nerwy, które udzielały się ojcu, stan domowy jak stan wojenny. Mój brat ma inne wspomnienia - mówi o "zajączkach", pisankach, wspomina smaki, ja nie, trudno. Czasem jest mi przykro, bo wiem, jak bardzo się rodzice starali, jak bardzo nas kochali, jak chcieli najlepiej - ale nic na to nie poradzę, że moja pamięć tak to zapisała. Dobrze wspominam te święta, które spędzaliśmy wyjazdowo u dziadków, bo babcia, w przeciwieństwie do swojej córki (która - żeby było jasne - była cudowną, kochaną mamą, jak chyba wszystkie mamy), ogarniała wszystko idealnie i koncertowo; to jednak szybko się urwało z przyczyn naturalnych. Kiedy byłam starsza nabierałam niejako przekonania, że moja kochana mama nie uważałaby świąt za ważne, gdyby przedtem nie zaharowała się do niemożliwości, i marzyłam o świętach we własnym domu, że będzie ładnie, spokojnie, z uśmiechem i p