Niedzielny obiad rodzinny

się odbył. Zaserwowałam: 1. zielone szparagi polane masłem, z połówkami jajka na twardo z majonezem wegańskim i kiełkami rzodkiewki i w miseczce do dobrania małe papryczki pieczone z suszonym pomidorem i cebulą; 2. parmigiana, która wzbudziła słuszny entuzjazm; 3. falafele, młode ziemniaczki z koperkiem, fasolka szparagowa zielona i żółta z bułką tartą i mizeria z rzodkiewką i koperkiem, z wegańską śmietaną; 4. deser – lody i tarta z crème pâtissière i truskawkami, której nikt już nie dał rady, więc była na wynos. Tarta kupna, ale bardzo dobra. Kiedyś robiłam taką sama, według przepisu Nelly Rubinstein, pamiętam moczenie truskawek w galaretce, żeby były ładnie glazurowane, teraz piekę tylko na święta, na inne okazje kupuję. Wszystko się udało, no prawie wszystko…, bo nie udało się wino. Czerwone ok, jeszcze z zapasów z Włoch, ale do szparagów musiałam podać białe, a białego już nie miałam. Zamiast kupić coś oczywistego, to, naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło, kupiłam pinot grigio spumante! Porażka, wszyscy umoczyliśmy usta, taktownie nikt nic nie powiedział i taktownie nikomu nie proponowano więcej.

Co się naśmialiśmy i nagadaliśmy to nasze, humory i nastrój dopisały, była też rozmowa na dwa głośnomówiące telefony z dalszych regionów geograficznych i kilka głosów miejscowych – ubaw po pachy! Moja płytoteka wzbogaciła się o dwie fajne sztuki:




Na jakiś czas z głowy.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wakacje

Podwójne 500

Cortona