Tatrzańskie klimaty

Dzieckiem będąc prawie całe wakacje spędzałam w górach. Wyjeżdżałam właściwie zaraz po rozdaniu świadectw, co mnie nie cieszyło, bo dzieciarnia wtedy wysypywała się na podwórka i szalała, a ja zmieniałam uroczyste ubranko na podróżne i do pociągu. Mój brat był chorowity (migdałki), a klimat górski miał temu zaradzić. Babcia była nauczycielką, więc po zakończeniu roku brała nas i ruszaliśmy. Potem przyjeżdżali rodzice, wymieniali się z wujostwem, a my, dzieci (plus kuzynostwo), siedzieliśmy na miejscu prawie dwa miesiące. Potem jako licealistka i studentka jeździłam z koleżeństwem. Teraz nie jeżdżę w góry w ogóle, nie dlatego, że mam coś przeciw górom, ale wektory wyjazdów się zmieniły. Za to mój brat regularnie jeździ, odwiedza miejsca, w których mieszkaliśmy (nie tylko Tatry), robi zdjęcia, które czasem porównujemy z tymi starymi. I chodzi po górach. Z różnych okazji prezentuję mu książki wydawnictwa Czarne z serii „tatrzańskiej”, a potem sama je z przyjemnością czytam.

Ostatnio połknęłam dwie: Lechosław Hertz, Świsty i pomruki. Sceny tatrzańskie i Piotr Mazik, Kuba Szpilka, Krupówki. Obie bardzo ciekawe.

Pierwsza to opowiadania o tatrzańskich zwierzakach, bardzo ciekawym językiem snute, z werwą i dowcipem, na podstawie własnych spotkań i doświadczeń autora, uzupełniane zasłyszanymi opowieściami. Książka nie ma ambicji naukowości ani grzechu infantylizmu – obie cechy występują nierzadko w literaturze przyrodniczej i o ile ta pierwsza może być miejscami nużąca, to duga jest dla mnie niestrawna,

Krupówki to historia bodaj najsłynniejszej polskiej ulicy, historia nielinearna – eseje pióra jednego lub drugiego autora. Bardzo trafiona konstrukcja. I taka refleksja. W książce nie raz mowa o słynnej restauracji Karpowicza. Budynek powstał na początku XX wieku i wkrótce Stanisław Karpowicz otworzył w nim restaurację i hotel „Sport”. Restauracja Karpowicza pojawia się często-gęsto w literaturze wspomnieniowej o Zakopanem, która obficie sypie opisami równych wyczynów, skandali i skandalików, jakie w niej miały miejsce z udziałem znanych osobistości, głównie ze świata kultury. Restaurację zdobiły karykatury Kazimierza Sichulskiego, dziś w Muzeum Tatrzańskim (http://archiwalna.muzeumtatrzanskie.pl/?strona,doc,pol,glowna,1535,0,938,1,1535,ant_html). Po wojnie w miejscu restauracji działał słynny Coctail Bar, hotel prowadziła rodzina. W książce nie ma dokładnej informacji, jak długo działał hotel, w sieci znalazłam informację, że ostatnim właścicielem (a może tylko prowadzącym) był Adam Karpowicz, który zmarł w 1978 roku, a komplikacje (spory?) spadkowe stały się przyczyną jego zamknięcia. Hm… W roku 1980 lub 1981 byłam w Zakopanem kilka dni, wiosną, i na nocowałam właśnie w hotelu „Sport”. Hotel był uroczo zapyziały, w pokoju stały stare meble, pamiętam skrzypiące łóżka i pościel ze stemplami „St. Karpowicz”. Dla mnie było to wielkie przeżycie, bo wiedziałam, kto tam bywał i nocował. Hotel był pustawy – myślę, że z powodu braku wygód, pokojów z łazienkami, itp. Musiało być tanio, bo nie mieliśmy wtedy kasy w nadmiarze. Właścicielka – czy też zarządzająca – była ekscentryczną panią w starszym wieku, dość staromodnie elegancką. Chyba jej się trochę nudziło, bo wieczorami zachodziła do nas i raczyła nas opowieściami, z których niestety nic nie pamiętam. Zawsze z drinkiem w dłoni, więc po jakimś czasie opowieści się rwały i zapętlały 😉. Pamiętam dobrze, że byłam bardzo śpiąca i z trudem powstrzymywałam się przed zamykaniem oczu – magia miejsca trzymała mnie w przytomności. Ot, wspomnienie.

Dziś budynek nie istnieje, zgoda na jego rozbiórkę jest czymś dla mnie niepojętym.  

 






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wakacje

Podwójne 500

Cortona