Jak w kisielu

Nie chodzi o pogodę - temperaturę czy gęstość powietrza, chodzi o czas. Ostatnio tak wokół mnie zgęstniał, ze czułam jakbym się poruszała w kisielu - jakiej bym nie zaplanowała,  czy zwyczajnie nie z zamierzyła sekwencji ruchów, to okazuwało się niewykonalne. Dwa duże zlecenia, oczywiście na przedwczoraj, a jak się nie da, to chociaż na wczoraj. Jedno bardzo ciekawe, ale nietypowe, bo chodziło nie tylko o redakcję językową/korektę, ale tez o lifting językowy, drugie - okropny bełkot „intelektualistyczny”, do tego fatalnie przetłumaczone z niemieckiego, na szczęście zaskakująco dobrze przetłumaczone na angielski, więc właściwie tłumaczyłam z angielskiego. W to trzeba było wpleść spotkania koleżeńskie, i te indywidualne (bo ktoś ma kłopot i naprawdę trzeba się spotkać, ja wiem, ze to są rzeczy najważniejsze), i te w większym gronie, których też nie można olać, bo ktoś się napracował przy logistyce, co wcale nie jest łatwe przy kilku osobach, pandemii (nawet jeśli teraz nieco wyliniałej) i normalnie zwyczajnych okolicznościach życiowych. Wszystko w realiach zbliżającego się wyjazdu, owszem, na krótko, owszem, niedaleko, ale jednak po pierwsze trzeba się spakować, po drugie - ogarnąć mieszkanie tak, żeby dało się do niego wrócić bez obrzydzenia, po trzecie - podlać kwiaty na zapas, po czwarte - no, w końcu wyjść z domu i pojechać. Kisiel rozrzedzał się tylko na spacerach, tego nie odpuszczałam i to pozwalało mi zachować resztki zdolności do logicznego myślenia, które to myślenie uprawiałam głównie właściwe w stanie kroczącym. 


Ale to już było…, ha, i od wczoraj jestem w Helu na Helu, z M., moją zamiejscową przyjaciółką, z którą jeździmy tu od lat; w zeszłym roku jednak, wiadomo, kicha, a teraz jesteśmy znowu w tym samym pensjonacie, gdzie właścicielka wita nas z otwartymi ramionami i kieliszeczkiem swojej nalewki, pogoda wymarzona, ludzi jeszcze nie tak dużo jak będzie za tydzień, dwa, z torbami pełnymi lektur. Ja M. przywiozłam Bassaniego, bo chciała, i Paradiso Szczucińskiego, ona mi dużo, dużo, na pierwszy ogień poszła Monika Libicka, Gela. Skarb z archiwum Ringelbluma - przejmująca i zajmująca lektura. Wiec siedzimy na płazy, czytamy, drzemiemy, gadamy, idziemy na obiad, na kawę, na lody, na spacer (fajne dystanse, tak po 12-15 km), słuchamy śpiewu ptaków, żyć, oj żyć! 





Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wakacje

Podwójne 500

Cortona