Wystawa

Wczoraj, niemal tuz przed ostatnim dzwonkiem wystawa w Muzeum Miasta Gdyni - ERYKA I JAN DROSTOWIE. POLSKIE PROJEKTY, POLSCY PROJEKTANCI.

Zdjęć zrobiłam prawie 100, wklejam kilka ze świadomością, ze to absolutnie nie oddaje wystawy. Jest świetna, pod każdym względem. Może trochę niedosyt prac Eryki, zwłaszcza z czasu jej pracy z ceramiką, punkt ciężkością zdecydowanie położony na Janie. Świetnie zaaranżowana, dobrze opisana, ciekawe materiały filmowe - oni opowiadający o pracy, o początkach, o drodze od projektu do obiektu, very ciekawe. Wrażenie zrobiły na mnie zestawione te same przedmioty w różnych wariantach kolorystycznych. To były przedmioty użytkowe, nie projektowano ich z myślą o wystawach, w założeniu nie miały stać obok siebie - np. kilkanaście wazonów w różnych kolorach, tylko każdy osobno np. na kawiarnianych stolikach (mam wrażenie, ze niektóre w takiej roli pamietam, jak też popielniczki), a okazuje się, ze zestawione kolekcjonersko ujawniają dodatkowy walor. Ich świetna forma zyskuje poprzez zwielokrotnienie, które tworzy nową jakość estetyczną. Popielniczka na fajkę "Ptaszek" (tak to jest opisane, ja bym to nazwała podstawką na fajkę) jest świetna, a zestawienie ich kilkunastu tę formę podbija, a nie nią nuży. 



















Na wystawę, która „wisi” już ho, ho, miałam iść najpierw z jedna koleżanką, taką bardziej specjalistką w temacie, potem z drugą, i kolejną…, w końcu wczoraj powiedział basta, wzięłam M. pod mankiet i pojechaliśmy do Gdyni. Potem ładny spacer bulwarem.

Inne wrażenie z muzeum nie są już tak, powiedzmy, entuzjastyczne. Po pierwsze - bilety były sprzedawane w nieoznaczonym miejscu, nie ma widocznego cennika ani wykazu ulg. Ok, pani wytłumaczyła, ze normalnie sprzedawane są w sklepiku, gdzie teraz odbywa się inwentaryzacja (a myślałam, ze czasy kiedy zamyka się aktywność handlowa na czas inwentaryzacji szczęśliwie minęły…), ale dlaczego poproszona o dwa bilety nie zapytała, czy aby nie przysługują nam ulgi? Wkurzylam się, to są oczywiście grosze, kilka razy więcej kosztował choćby parking, ale nie lubię lekceważenia. Hol jest hojny przestrzennie, ale bynajmniej nie łatwy orientacyjnie - nie ma żadnych wskazówek, gdzie szatnia, gdzie wystawy - stałe, czasowe, gdzie jaka ekspozycja. Można się kręcić w kółko. Skoro już tam byliśmy zajrzałam na wystawę stałą, GDYNIA - PROJEKT OTWARTY, czy jakoś tak. To wystawa o charakterze narracyjnym, chyba tak to się określa. Tak jak np. w Muzeum II Wojny w Gdańsku (zastrzegam, ze widziałam przed „glińszczyzną”). W tym drugim przypadku to się sprawdziło, bo obszar tematyczny ogromny, wielokierunkowy i wielopoziomowy. W Gdyni to zdecydowanie mi nie przypasiło - przestrzeń podzielona na małe boksy, ciemno, dużo rzeczy podświetlonych, zdjęcia, diagramy, teksty, w wśród nich artefakty wmontowane w małe gablotki. Tu kilka starych zdjęć, karta albumu, obok powiększenie, wycinek listu… Wierze, ze kuratorzy mieli jakąś myśl, ale ja jej nie odczytałam. Każdy z tych boksów to jakby gabinecik ciekawostek i osobliwości. Oczywiście można się wczytać w historię np. pani Halinki, obejrzeć jej legitymacje, przeczytać list od matki, ale to w żadnym stopniu nie buduje obrazu historii miasta. A przecież mało chyba jest w Polsce miast o tak klarownej historii, związanej z bodaj najbardziej spektakularnym wydarzeniem w historii Polski, jakim było odzyskanie niepodległości w 1918. Może uznano, ze chronologiczna opowieść jest zbyt prosta i szkolna? Może i tak, ale jeżeli w zamian otrzymujemy chaos i brak syntezy, to jednak szkoda. 
















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wakacje

Podwójne 500

Cortona