Taki mamy klimat i wakacyjne czytanki
Jest jak jest, czyli upał, słońce, sucho – klimat mamy taki,
jak widać.
Na szczęście dom jest z kamienia, okna zaopatrzone w
okiennice (już dawno przestałam się dziwić, że Włosi zamykają okiennice nie w
nocy, w obawie przed, powiedzmy włamaniem, a w dzień, przed słońcem), na
zewnątrz trochę cienia zawsze się znajdzie, jak nie w tym kącie to w innym, da się
żyć. I można czytać.
Ponieważ jeżdżę do Włoch od wielu lat, czuję się tu jak w domu i ten kraj mnie zwyczajnie kręci, to jestem wdzięcznym obiektem do prezentowania mu licznych na rynku w Polsce książek o tematyce włoskiej. A to że ktoś pojechał i mu się podobało, a to inny opowiada, co widział, jeszcze inny wykłada filozofię życiową Włochów albo tłumaczy ich obyczaje i kulturowość (pamiętam książkę Anglika, chyba prominentny dziennikarz to był/jest?, który wychwalając kuchnię włoska, autorytatywnie stwierdza, że serów niestety Włosi nie umieją dobrych robić…; w przeciwieństwie do Anglików, rzecz jasna; zdaje się, że w Polsce książka została teraz ponownie wydana), ale najwięcej jest włoskich kulinariów, owych „prawdziwych kuchni włoskich", „jak jedzą prawdziwi Włosi", itp. Przyznaję, że kiedyś czytywałam książki typu Frances Mayes, ale dawno mi przeszło. Skoro jednak dostaję w prezencie, to gdzieś tam one zalegają – w zeszłym roku postanowiłam więc, że zabiorę je na wakacje. W końcu gdzie jak gdzie, ale tu powinno się je dobrze czytać, a może jakaś inspiracja, jakiś pomysł, który będzie można od ręki zrealizować? O mamma mia! Przez jedną przebrnęłam jako tako (autorstwa Rosjanki mieszkającej we Włoszech, z entuzjastyczną przedmową Umberto Eco), choć powinnam była wiedzieć, że to bez sensu, skoro, co odkryłam zaraz na początku, wśród chyba z setki rodzajów makaronu popularnego w Toskanii autorka nie wymienia najpopularniejszego, czyli pici. No ale Eco, kurczę… Od jednej trzeciej czytałam już tylko charakterystyki regionów i w ten sposób dobrnęłam do końca. Potem sięgnęłam po książkę polskiej autorki, również mieszkającej we Włoszech… mniejsza o to, może ktoś lubi takie lektury i nic w tym złego wszak nie ma, ale ja już wiem – never ever. Wróciłam do domu i oczyściłam bibliotekę ze wszystkich tego typu książek.
Tym razem zabrałam trzy, z czego dwie w klimatach włoskich
(plus oczywiście czytnik, bo co by było, gdyby zabrakło?! na czytniku miedzy innymi smakowity podobno kryminałek, który mi podesłała koleżusia).
Wojciech Karpiński nie należy do moich ulubionych autorów z „tej
stajni”, ale Pamięć Włoch czytałam i zachowałam, a że z okazji rocznicy jego
śmierci jest tu i tam przypominany, między innymi tą właśnie pozycją, to postanowiłam
sobie odświeżyć – właśnie odświeżam i nie żałuję.
Druga książka to beletryzowana biografia Filippa Lippiego,
artysty o nadzwyczaj ciekawym, burzliwym i skandalizującym życiorysie (co w
tych latach znaczyła sztuka! artyście wolno było naprawdę niemal wszystko).
Czytałam bardzo dobrą recenzję, ale też słyszałam opinię, że taka sobie. Lippi
mnie fascynuje, jego freski w Prato, czy Spoleto (no właśnie, co on robił w
Spoleto?), cudowne Madonny…
O trzeciej książce pisać nic nie trzeba, właściwie najchętniej
od niej bym zaczęła, ale, po pierwsze, obawiam się, że nie mogłabym się oderwać,
a po drugie – chcę jednak najpierw sczytać toskańskie klimaty, no a nuż inspiracje,
pomysły, gdzieś się pojedzie coś zobaczyć… Ala na razie się czyta! J
Komentarze
Prześlij komentarz